Jak zarabiać duże pieniądze i pozostać sobą? - wywiad z Michałem Szafrańskim

Opublikowany 2018-05-16, zaktualizowany 2022-01-06

Michała znam już od czterech lat. Nasza relacja jest najlepszym dowodem na to, że przez internet można mieć wpływ na czyjeś życie.

Na początku byłem jego fanboyem, przesłuchałem jego wszystkie podcasty, potem pomagałem w organizacji pierwszej konferencji FinBlog , a teraz na stronie Finansowego Ninja wisi moja recenzja.

To dzięki niemu zacząłem stawiać sobie w życiu cele, wstawać o 4:30 by je realizować, założyłem tego bloga i świadomie zacząłem kierować swoją karierą. Dzisiaj już wiem, że można z nim rozmawiać jak równy z równym. To zwykły człowiek taki jak ja czy Ty. Ma swoje wady jak każdy. Ma również plan na swoje życie i wiedzę do jego realizacji.

Prowadzi bloga, podcast, jest autorem kursów o finansach osobistych, a na swojej pierwszej książce zarobił na czysto ponad 4 mln zł. Zapraszam Cię do przeczytania mojej rozmowy z Michałem Szafrańskim.

Jak zarobić pierwszy milion?

Cześć, Michał. Przedstaw się, powiedz, kim jesteś i co robisz.

Jestem blogerem, podcasterem i autorem książki Finansowy ninja . Prowadzę blog „Jak oszczędzać pieniądze” i podcast „Więcej niż oszczędzanie pieniędzy” , w którym poruszam tematy niedotykające bezpośrednio samych finansów i który pozwala mi wychodzić poza tematykę finansów oraz pokazywać, że pieniądze nie są w życiu najważniejsze.

Pamiętam Twojego bloga z czasów, kiedy w opisie obok Twojego zdjęcia było: „Nie zarabiam milionów, ale chcę pokazać Ci…”. I zmieniło się to.

Tak, to się zmieniło. Zdarzyło się tak, że przekroczyłem już ten zarobiony milion, ale jeszcze nie było takiego momentu, w którym to były miliony – był dopiero pierwszy milion. I zostawiłem ten dopisek, który brzmiał: „Nie zarabiam milionów”, po czym ktoś zwrócił mi uwagę, że to chyba już nieaktualne i należy to wyrzucić. Stwierdziłem, że dopiero jak zarobię drugi milion, to zmienię ten opis. Najpierw go przekreśliłem, a później wyrzuciłem całkowicie żeby nie drażniło.

Pamiętam, że to było przekreślone, ale dla mnie to nie było drażniące.

Myślę, że dla osób, które widziały moją drogę od początku, to nie jest zaskoczenie. Ze względu na moją transparentność i pokazywanie, jak wyglądają moje koszty i przychody, osoby te miały szansę obserwować, jak kształtują się moje zarobki w czasie i doskonale wiedziały skąd biorą się te pieniądze. Polski stereotyp mówi, że “pierwszy milion trzeba ukraść”, ale u mnie można było obserwować na żywo inną drogę i widzieć związek przyczynowo-skutkowy. Dla stałych Czytelników te miliony były niejako naturalną koleją rzeczy.

Jeśli jednak ktoś wpada na bloga pierwszy raz i widzi takie przekreślone sformułowanie, to może go ono kłuć w oczy. Budzić skojarzenie “niby gość prowadzi bloga o oszczędzaniu, ale jest totalnie odklejony od mojej rzeczywistości. Co on może wiedzieć o sytuacji osoby pracującej, która ledwo wiąże koniec z końcem?”.

Kiedy myślę o tych Twoich milionach, to wydaje mi się, że musiałeś mieć szczęście. Może jeszcze dla porządku powiedz, na czym zarabiasz pieniądze.

To zmienia się w czasie. Chciałbym podkreślić, że nic z tego, co robię, nie jest stałe. I to jest taka podstawowa myśl, którą chciałbym przekazać – że jeżeli my cokolwiek robimy, bez względu na to, czy jesteśmy przedsiębiorcami, czy pracujemy na etacie, musimy mieć świadomość, że ta rzeczywistość wokół nas zmienia się i nasze warunki też, nawet wtedy, jeśli wydaje się nam, że my w naszym życiu niczego nie zmieniamy. Sam fakt, że otoczenie się zmienia, może mieć kluczowy wpływ na nasze życie. Prosty przykład: zawody, które były jeszcze 10 lat temu istotne, w tej chwili są nieistotne bądź w ogóle znikają. Dla kogoś, kto taki zawód wykonuje, jest to potencjalnie duże ryzyko, bo jeżeli on nie rozwija się, to może się okazać, że zapotrzebowania na jego pracę już nie ma. Podam przykład kierowców TIR-ów. Na chwilę obecną oni mają pracę, ale pewnie w perspektywie 10 lat można spodziewać się, że autonomicznych ciężarówek będzie całkiem sporo i zabraknie pracy dla tej grupy zawodowej.

Cały czas musimy obserwować, co dzieje się wokół nas, reagować na to i dostosowywać się do tego. U mnie było dokładnie tak samo. Pierwszy etap rozwoju bloga to było takie szukanie sposobów: jak mogę zarabiać pieniądze? Na czym mogę je zarabiać? Czy to mają być banery reklamowe? Taka forma była u mnie na blogu. Były też patronaty nad blogiem, takie krótkie, na zasadzie, że do logo bloga było przyklejone logo firmy. Zdarzyło się to dwa, trzy razy – to był drugi rok działalności. Czyli prosta forma banerowa.

Druga rzecz, zarabianie na afiliacji, czyli na polecaniu produktów – otrzymywanie prowizji za to, że przyprowadziłem jakiejś firmie klienta. Na początku to były bardzo proste systemy afiliacyjne. Na przykład jeżeli ja przeczytałem jakieś ciekawe książki, to polecałem je na blogu, oczywiście te, które mi się podobały i które mogą być wartościowe dla Czytelników. I link do tej książki, która była na blogu, kierował do księgarni internetowej czy strony wydawnictwa, które dzieliły się ze mną częścią przychodów ze sprzedaży tej książki.

Później weszła afiliacja na innych produktach, np. na produktach telekomunikacyjnych. Opisywałem przykładowo ofertę nju Mobile jako nowego operatora. Ja w 2012 lub 2013 r. sam przeszedłem na nju Mobile i do tej pory korzystam z usług tego operatora. Można powiedzieć, że raz napisany artykuł stale dla mnie zarabia, bo cały czas znajdują się nowe osoby, które klikają w link. Zarabiam ok. 80 zł za pozyskanie klienta. Te kliki, a raczej zakup usług przez użytkowników internetu, rzeczywiście przekładają się dla mnie na konkretne przychody. I prawdziwa kula śniegowa ruszyła wtedy, gdy zacząłem pokazywać produkty związane z tematyką mojego bloga, czyli produkty finansowe. Pokazywałem konta osobiste, lokaty, konta oszczędnościowe. Firmy afiliacyjne współpracujące z bankami płaciły mi za to, że przyprowadzałem im nowych klientów, czyli osoby zakładające konta w bankach.

I kolejne źródła przychodów, czyli współpraca z firmami, np. z producentem komputerów, który chciał pokazać, że ma jakiś nowy model komputerów. Ja nie opisywałem tych komputerów, ale np. robiłem kampanię wizerunkową, w której marka było patronem, np. „Sposoby na usprawnienie sobie pracy” czy „Sposoby na oszczędzanie”. Coś, co jest związane z tematyką bloga, a jednocześnie daje marce szansę na to, żeby “ogrzać się w blasku” blogera. Świadomie powiedziałem „w blasku”, ponieważ dla takich marek blogerzy, youtuberzy to są osoby, które mają dosyć zaangażowane społeczności, więc jeżeli taka osoba pokazuje jakiś produkt, markę, to generalnie jeżeli to nie jest zrobione źle, to budzi pozytywne skojarzenia, czyli rozpoznawalność tej marki czy produktu rośnie dzięki takiej recenzji.

Szybko przekonałem się jednak, że takie jednorazowe współprace na blogu są bardzo czasochłonne. Za każdym razem musiałem negocjować warunki takiej współpracy, podpisywać umowy, negocjować ich treść (wiadomo, że zawierane są z podmiotami, które są dużo większe ode mnie, mają dużo lepszych prawników niż ja i czasami próbują przeforsować coś z pozycji siły), a następnie realizować sama współpracę według uzgodnionego scenariusza i raportować jej efekty. Postanowiłem więc przejść od współprac jednorazowych do długofalowych, w których negocjowałem warunki umowy na pół roku czy na rok, a później na spokojnie realizowałem tę współpracę. W tym przypadku narzut biurokratyczny jest dużo mniejszy.

Ile miałeś takich współprac długofalowych?

Pierwsza była akcja „Elementarz inwestora”, którą realizowałem wspólnie ze Zbyszkiem Papińskim z bloga „App Funds”. To był cykl artykułów, przewidziany na rok. Nie udało nam się sprzedać jednemu partnerowi całego roku, co zresztą było dużym błędem z mojej strony, bo zabrałem się za to za późno. Zdecydowałem, że podzielę tę akcję na kawałki i będziemy sprzedawali krótsze okresy. Najpierw sprzedaliśmy jeden miesiąc firmie, która może nie była jakaś spektakularna czy rozpoznawalna, ale z mojej perspektywy to otworzyło nam furtkę do sprzedaży dalszych części tego projektu dużo większym partnerom. Początkowo projekt realizowaliśmy przez kilka miesięcy za własne środki i bez wsparcia partnera. Po pozyskaniu pierwszej firmy - zyskaliśmy argument dla większych firm i próbny konspekt jak może wyglądać taka współpraca w tym projekcie. Poszedł jasny komunikat do innych firm: już nie będziecie pierwszymi, bo już pierwszy był, pierwszy zawsze wygrywa. Więc później mieliśmy drugą firmę, TMS Brokers - na kwartał. Trzeciego partnera mieliśmy na kolejny kwartał – to był Dom Maklerski Banku Ochrony Środowiska (DM BOŚ). W zasadzie z tymi dwoma partnerami udało się zrobić super-rzeczy, bo z TMS-em na Stadionie Narodowym dla 400 osób zrobiliśmy konferencję „Inwestuj inteligentnie”, dotyczącą tematyki inwestowania i bardzo dobrze ocenianą od strony merytorycznej, bo dbaliśmy o to, by nie było tam w zasadzie sprzedaży, lecz konkrety. A z kolei z BOŚ zrobiliśmy pierwszy produkt branży finansowej i blogerów, czyli konto maklerskie, które przez rok było bezpłatne dla osób otwierających je za pośrednictwem naszych blogów.

Taka długa współpraca daje to, że można szukać takich fajnych rzeczy, które są dodatkową wartością dla Czytelników. Uważam, że to jest absolutnie kluczowe, aby z takiej współpracy komercyjnej korzyści wynosili wszyscy – nie tylko ja jako bloger, marka, ale również Czytelnicy. Kiedyś nazywałem to takim trójkątem win-win-win, a teraz dołączyłem jeszcze czwarty element, czyli agencje, które są pomiędzy blogerami a markami, bo często one są również zaangażowane w ten proces, a tak naprawdę one też coś muszą na tej współpracy wygrywać. Więc jest całkiem dużo elementów tego domina, które muszą się ułożyć, żeby współpraca mogła w ogóle zaistnieć.

Kolejny duży projekt to roczna współpraca z Mastercard.

Chyba przeciągnęła się ona jeszcze na kolejny rok, przynajmniej na sponsoring spotkań JOPlive Tour…

W zasadzie to współpraca ta trwała od lutego 2015 r. do lutego 2016 r. Pociągnęliśmy to chyba do końca lutego 2016 r., więc można powiedzieć, że całość przeciągnęła się o jeden miesiąc. Dobra współpraca, dobry partner, więc czemu tego nie zrobić?

Ale z tych wszystkich źródeł, które do tej pory wymieniłeś, to miliona nie było.

To już był milion, dlatego że największy “strzał” przytrafił mi się na afiliacji, która zaczęła się u mnie sprawdzać w 2014 r. W połowie 2014 r. przedstawiłem Czytelnikom ofertę banku BGŻOptima. To było tak naprawdę odejście od pierwotnego planu i pomysłu, który miałem na bloga. Polegał na tym, że chciałem pisać wpisy ponadczasowe, czyli wyłącznie takie, które są aktualne zawsze, tzw. evergreen. Przykładowo: artykuł o tym jak obniżyć koszty ogrzewania - pomimo, że napisany pięć lat temu, to dziś nadal pozostaje aktualny.

2014 był przełomowym rokiem dla mnie. Pojechałem na konferencję ALIVE w Berlinie. Miałem sporo wątpliwości w tym sensie, że próbowałem monetyzować ten blog na różne sposoby, a tak naprawdę żaden z nich nie był czymś, co by mnie zbliżało do wynagrodzenia, które wcześniej miałem na etacie. Chciałem zarabiać 200 tys. zł rocznie, czyli kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie, ale byłem bardzo daleki od tego celu. Dopiero na konferencji ALIVE spotkałem się z Chrisem Guillebeau, który jest autorem książki “Niskobudżetowy startup” i który, w dużym uproszczeniu, powiedział mi, żebym nie słuchał tego, co mówią inni: “słuchaj siebie, rób swoje, jeśli wydaje ci się, że warto zaryzykować i spróbować, to próbuj, najwyżej nie uda się”. Niby taki oczywisty komunikat, ale jak słyszysz go od osoby, która odniosła duży sukces, to dochodzisz do wniosku, że rzeczywiście trzeba działać.

Spróbowałem zaryzykować z pisaniem artykułów, które nie są takie ponadczasowe. Opisałem bieżącą promocję w banku - coś, co trwało miesiąc. Zrobiłem to chociaż wiedziałem, że ten wpis za dwa miesiące nie będzie aktualny, ale da Czytelnikom konkretną wartość tu i teraz. Okazało się, że ci Czytelnicy założyli ok. 2 tys. dobrze oprocentowanych kont oszczędnościowych w tej promocji.Sam do dzisiaj korzystam z tego konta - a BGŻOptima nadal jest bankiem, który ma przyzwoite rachunki oszczędnościowe. W wyniku tego jednego artykułu zarobiłem ok. 200 tys. zł a później zachęcony tym przedstawiałem też inne oferty, które uważałem za dobre. Więc można powiedzieć, że pierwszy milion zarobiony został na afiliacji. Przychodowo taki wynik uzyskałem w 2015 r.

Równolegle pracowałem nad swoimi produktami, czyli to były z jednej strony kursy – płatny kurs „Budżet domowy w tydzień” , a później był kurs bezpłatny „Pokonaj swoje długi” , dużo obszerniejszy. Był on zrobiony we współpracy z Mastercard, czyli można powiedzieć, że Mastercard zapłacił mi za to, żebym udostępnił ten kurs Czytelnikom bezpłatnie. Superkonstrukcja biznesowa, gdyż marka jest wtedy pozytywnie postrzegana, bo przyczyniła się do udostępnienia czegoś, co pomaga realnie ludziom wychodzić z długów. Do teraz przeszło przez niego około 22 tys. osób i rzeczywiście jest on realną pomocą w wychodzeniu z długów.

Ale oczywiście takim najbardziej spektakularnym produktem jest książka “Finansowy ninja”, którą napisałem i wydałem samodzielnie. Pierwotnie miała ona ukazać się pod koniec 2014 r., później opóźniłem ją o rok i miała ukazać się pod koniec 2015 r. w okresie współpracy z Mastercard. Efektem naszej współpracy był cykl spotkań w całej Polsce, który nazywał się JOPlive Tour, ale tak naprawdę miał to być cykl spotkań autorskich, na których miała być promowana książka. Był tylko jeden problem - nie wyrobiłem się z jej napisaniem. Czyli można powiedzieć, że zrobiłem cykl spotkań autorskich w Polsce, na których autor promował książkę, zanim jeszcze ona się ukazała. Tytułem tych spotkań było „Jak zostać finansowym ninja” i tak naprawdę jest to mały fragment treści, która finalnie stanowi trzon książki “Finansowy ninja”, która ukazała się dopiero w połowie 2016 r.

Odrobina szczęścia jest konieczna, żeby odnieść sukces

Na początku 2015 r. wypuściłeś już odcinek podcastu, w którym omawiałeś swoje błędy przy robieniu książki…

Nie - to było na końcu 2015 r. To był masakryczny odcinek , bo musiałem przyznać się sam przed sobą do tego, co poszło mi źle, czyli dlaczego ta książka nie jest jeszcze napisana. Ale to był jednocześnie dobry merytorycznie odcinek, bo był wynikiem pewnych przemyśleń, do których doszedłem odnośnie do tego, że nie należy brać na siebie zbyt dużo. Ja nie dałem sobie szansy na ukończenie tej książki w terminie, ponieważ byłem zbyt optymistyczny co do czasu jej napisania oraz zbyt wcześnie poczyniłem deklaracje co do innych rzeczy w pozostałych miesiącach roku, więc nie miałem czasu, by do niej usiąść.

Jest też jeden ważny element w każdej pracy twórczej – są nim emocje, o których nie można zapominać. Nie można zakładać, że jesteśmy robotem, który będzie pracował określoną liczbę godzin dziennie i będzie produktywny, bo może się okazać, że coś w międzyczasie przytrafia nam się takiego, co nas wybija z rytmu, i to nie na dzień czy dwa, tylko na miesiąc czy dwa miesiące, co powoduje, że ciężko nam usiąść do pracy. I u mnie takich zdarzeń związanych z dużą huśtawką emocji było całkiem dużo. Z jednej strony były to nagrody, które otrzymywałem w przeróżnych konkursach – to stanowiło taki pozytywny ładunek. Ale rodziło to również takie konsekwencje, że po chwili media się mną interesowały i odciągały od bieżącej pracy. To jest z jednej strony fajne i na takiego autora, na taką osobę „dużego sukcesu” patrzy się i uważa się: „Ale fajnie, złapał Pana Boga za nogi”. A prawda jest taka, że każda działalność, którą wykonujemy, ma jakieś koszty. To, że bryluję w mediach, to może jest chwilowo fajne i zwiększa zasięg bloga, czyli docieram do większej liczby osób potencjalnie zainteresowanych tym, co robię, ale z drugiej strony odciąga mnie od robienia tej roboty i pracy, która jest trzonem mojej działalności, czyli tworzenia nowych treści.

Ile rocznie czyta Cię teraz ludzi?

Według Google Analytics - ponad dwa miliony osób.

Napisałeś książkę, która zaczęła przynosić Ci miliony, ale czy to nie jest tak, że to jest łut szczęścia?

To zawsze jest łut szczęścia. Są osoby, które mówią, że wszystko co osiągają jest wyłącznie zasługą ich pracowitości. Ja uważam, że jedno i drugie jest potrzebne. Czyli po pierwsze, że trzeba wykonywać odpowiednią pracę, włożyć wysiłek w to, żeby coś zaplanować i zrobić. Warto podkreślić rolę planowania. Przykładowo: książka była elementem mojego planu na 2014 r. i pomimo że nie udało mi się książki skończyć ani w 2014 r., ani w 2015 r., to jednak w końcu ten projekt zrealizowałem. Realizacja rocznych planów zajęła mi trzy lata. Ale gdybym tego nie zaplanował, prawdopodobnie by tego nie było. Czyli warto sobie konkretny kierunek działań wyznaczać.

Tak jak powiedziałem pracę trzeba wykonywać, ale element szczęścia jest w tym bardzo istotny. Znam osoby, które robią świetną robotę, ale nie mają szczęścia. Czyli robią ją w złym momencie, w złych okolicznościach i ciężko wiąże im się koniec z końcem. Więc tych wszystkich coachów, którzy mówią ci, że “możesz wszystko”, to też należy traktować z przymrużeniem oka, bo to nie jest prawda. Nie jest prawdą, że wszystko zależy wyłącznie od nas. Bardzo dużo zależy od tego, w jakich okolicznościach się znajdujemy. Najczarniejszy przykład to: robisz wszystko świetnie, tylko nie miałeś szczęścia, bo wyszedłeś na ulicę nie o tej porze i nie w tej dzielnicy, w której powinieneś, i ktoś cię tam ciężko potraktował. Więc to szczęście trzeba mieć. Ale oczywiście my szczęściu możemy pomagać, będąc odpowiednio przygotowanymi.

Dobry pracownik odejdzie, prędzej czy później

Wydaje mi się, że Twój blog jest wartościowy i sporej liczbie osób dajesz tę wartość. Mam do Ciebie pytanie – wiem, że świadomie nie rozwijasz bloga w działalność wieloosobową, nie budujesz dużej firmy, nie rozszerzasz działalności tak, jak byś mógł, czyli nie zwiększasz wpływów zatrudniając ludzi, tworząc kolejne produkty, pisząc szybciej książki. Nie dajesz zatrudnienia, nie tworzysz miejsc pracy. Dlaczego?

To nie jest tak, że nie tworzę miejsc pracy, bo ja działalność swoją wykonuję razem z podwykonawcami, czyli takimi osobami, które prowadzą własne firmy, tylko że nie zatrudniam bezpośrednio pracowników w mojej firmie. Składa się na to kilka powodów. Bardzo długo pracowałem w przeróżnych firmach i miałem szansę obserwować, zatrudniać i zwalniać pracowników. I wiem, jak kolosalnym obciążeniem psychicznym dla mnie odpowiedzialność za los innych. Pracodawca musi podejmować trudne decyzje personalne, np. zwalniać ludzi. Wiem, że potrafię to robić w taki sposób, że odbywa się to w dosyć przyjaznej atmosferze. Zaryzykuję stwierdzenie, że im bardziej przyjaźnie się to odbywa, tym większym kosztem emocjonalnym jest to dla mnie. To jest tak jak ze wszystkim – jeżeli chcemy mieć świetny efekt w czymś, to musimy dużo więcej wysiłku w to włożyć, żeby wszystko poszło po naszej myśli.

Przekonałem się też, że bardzo trudno jest mieć pracowników, którzy będą naprawdę oddani pracy i lojalni. I wiem też, jak trudno mi było rozstawać się z osobami, w które bardzo dużo zainwestowałem swojej energii jako szef, a jednocześnie nasze drogi rozeszły się, bo te osoby były w pewnym momencie czy to zmęczone, czy poszukiwały nowych wyzwań. Im bardziej komuś pomagasz się rozwijać, tym większa jest szansa, że on ci ucieknie, co z mojej perspektywy jest bardzo logiczne. Jeżeli chcesz mieć u siebie najlepszych ludzi, to wiadomo, że musisz dostarczać im najlepsze środowisko do ich rozwoju i w pewnym momencie nie będziesz w stanie dostarczać im tego, bo ty idziesz swoją ścieżką, a oni swoją. Model pracownika etatowego, który jest dobrym pracownikiem, prowadzi do tego, że prędzej czy później następuje rozstanie. Ja osobiście nie widzę innego scenariusza. Jeżeli ktoś jest świetny, to prędzej czy później dojdzie do wniosku, że może dużo więcej zrobić w innym miejscu lub prowadząc swoją własną firmę. I dlatego lubię pracować z firmami. Są ludzie, którzy są specjalistami w swoich dziedzinach, a jednocześnie nie mamy takiej relacji, która byłaby relacją bardzo emocjonalną z mojego punktu widzenia.

Bliską, bo wtedy odpowiadasz jako pracodawca za czyjeś rodziny.

Ja mam niesamowite poczucie luksusu i komfortu psychicznego, że moją firmę mogę zamknąć z dnia na dzień. Nikt na mnie nie polega, gdyby przytrafił mi się jakiś wypadek, który wyłączyłby mnie na dłuższy czas z biznesu i spowodowałby, że muszę przewartościować pewne rzeczy, i gdybym doszedł do wniosku, że tego biznesu w tej firmie już nie ma sensu ciągnąć. Więc co dzieje się, gdy mam firmę, która zatrudnia 10 osób i redukuję ją do dwóch pracowników? Muszę tym ośmiu powiedzieć „do widzenia”, pomimo że to jest sytuacja niezawiniona przez nich, więc w tym sensie nie chcę mieć do czynienia z czymś takim. Uważam, że żyjemy w fenomenalnym momencie, kiedy takim solopreneurem rzeczywiście można być. Dlatego że dzięki internetowi, dzięki narzędziom, które są dostępne, dzięki zasięgowi, który mamy, bardzo wiele działań firmy można zautomatyzować i wyskalować, nie potrzebujesz do tego ludzi. Ludzi potrzebujesz do konkretnej pracy, ale praca powtarzalna może być w dużej mierze zautomatyzowana. Prosty przykład: cała sprzedaż książki “Finansowy ninja” odbywa się automatycznie. I to jest o tyle fajne, że pozwala mi wyskalować moją działalność do takich poziomów, jakie są niemożliwe w takim tradycyjnym modelu, kiedy prace wykonują wyłącznie ludzie.

Gdyby sprzedaż była prowadzona za pośrednictwem księgarni albo własnych księgarni, gdybym chciał sprzedawać bezpośrednio, idąc w taki utopijny model, w którym mam własne punkty sprzedaży: żeby sprzedawać więcej, należy zwiększać zatrudnienie w tych punktach sprzedaży, zwiększać liczbę tych punktów, więc rosną ci gigantycznie koszty, przychody też, ale dochód nie rośnie ci w taki sposób, jaki jest pożądany, a do tego ryzykujesz, żę w przypadku spadku przychodów z różnych powodów, będziesz nadal ponosić koszty stałe. Czyli bardzo łatwo jest wdepnąć w sytuację, w której nagle zaczynasz tracić pieniądze. Więc unikam tego. Dla mnie pracują przede wszystkim systemy, a ludzie to są firmy-podwykonawcy, którzy wykonują konkretne prace.

Bardzo konkretne i mocno technologiczne podejście.

Co nie oznacza, że tych pieniędzy dla tych ludzi jest mało, wręcz przeciwnie. Najwyższym kosztem książki “Finansowy ninja” jest koszt wysyłek realizowanych przez zewnętrzną firmę, której płacę to, że kilka osób pakuje książki, koresponduje z osobami przysyłającymi zapytania – robią to po prostu dobrze, są przeszkoleni, działają według procedur. Dzięki mi i moim poleceniom firma ta znacząco się rozwinęła i zatrudnia obecnie kilkanaście osób.

Chyba w którymś podcaście polecałeś ich.

Krzysiek Bartnik z eKomercyjnie.pl, którzy prowadzi działalność logistyczną pod marką IMKER Logistyka.

Przy jakich zarobkach nie opłaca się robić budżetu domowego?

Czy Ty nadal prowadzisz budżet domowy?

Tak.

Spisujesz paragony?

Tak, mam wszystko spisane, przy czym tu są dwie rzeczy: budżet to jest planowanie, a spisywanie wydatków to jest działalność reaktywna, czyli weryfikujesz, czy zgadza się z budżetem, który zaplanowałeś. Uczciwie mówiąc, podejście do budżetu mam w tej chwili dosyć luźne, w tym sensie, że mamy stały poziom wydatków w poszczególnych kategoriach, więc generalnie u mnie ten budżet jest dosyć sztywny. Ja wiem, ile my wydamy, poza takimi wydatkami firmowymi.

W przypadku firmy proces planowania jest zupełnie inny, ja rozliczam się tam projektowo. Może być tak, że projekty trwają przez długi czas. Patrzę na wyniki projektów i decyduję kwartalnie, jakie zmiany w nich wprowadzam. Jeżeli mówimy o książce, to jest decyzja o tym, czy i w jakim stopniu inwestuję w reklamę na Facebooku. Więc tam rządzę się innymi zasadami, a jeżeli chodzi o budżet domowy, to w zasadzie można powiedzieć, że mamy to poukładane od lat. I jedyna różnica, która się pojawia, to koszty leczenia – w danym miesiącu mogą być wyższe bądź nie, bo np. zrobiłem nowe okulary i wrzucam to w koszty opieki zdrowotnej. To są takie rzeczy, które planujemy, a ze względu na to, że mamy niesamowicie dużą poduszkę finansową, oszczędności i inwestycje, to nie musimy martwić się, czy tam jest tysiąc różnicy w jedną czy drugą stronę. Jakkolwiek źle by to nie brzmiało, to nadal jest to 1000 złotych różnicy, a nie 10.000 zł, więc staramy się trzymać te koszty na takim racjonalnie niskim poziomie. Zdecydowanie żyjemy poniżej naszych możliwości finansowych.

Nie rozpuścił Cię sukces?

Myślę, że nie.

Ja prowadziłem budżet przez rok i przestałem. Przeliczyłem sobie, że faktycznie trzymamy koszty na stałym poziomie, nie mamy rozpusty i bardzo dużo oszczędzamy, więc zrezygnowałem dla oszczędności czasu.

Od razu powiem, że w zarządzaniu finansami osobistymi trzeba dobrać sobie takie sposoby działania, które są dla nas najwygodniejsze i najskuteczniejsze. Czyli to nie jest tak, że bezwzględnie musimy prowadzić budżet domowy. Idea budżetu domowego jest taka, żebyśmy po pierwsze wiedzieli, na co te pieniądze idą, a po drugie, żebyśmy potrafili z przychodów, które mamy co miesiąc, przeznaczać część na finansowanie kosztów stałych, a część na oszczędności krótkoterminowe, średnioterminowe i długoterminowe: emerytalne, oszczędności/inwestycje. I jeżeli potrafimy to robić, nawet bez budżetu domowego, czyli widzimy, że nam się to nie rozjeżdża, to budżetu nie trzeba prowadzić. Budżet jest tylko narzędziem do realizacji pewnych celów. Nie jest konieczny, jeśli te cele i tak realizujemy i mamy uzasadnione poczucie dobrej kontroli nad naszymi finansami.

Nie oczekuj spektakularnych efektów, jeśli chcesz zachować work-life balance

Jest coś takiego jak work life balance. Jak rozdzielasz czas pracy od czasu dla rodziny?

Myślę, że nie ma takiego idealnego stanu równowagi. Ale to wynika z tego, że nasze priorytety zmieniają się, bo życie każdego człowieka zmienia się. Coś, co wydawało się równowagą, takim idealnym stanem pięć lat temu, teraz może być uważane za coś, co jest absurdalne. Bo nasze priorytety zmieniają się. Gdy jesteśmy ludźmi młodymi, to dążymy do tego, żeby polepszyć swoją sytuację, zapewnić sobie dobry byt, jesteśmy gotowi pracować więcej. Inni z kolei mówią: “Nie! Bo nie żyję po to, żeby pracować, tylko po to, żeby bawić się”, czyli praca podporządkowana jest miłemu spędzaniu czasu – czytaj: “w pracy to ja tylko zarabiam pieniądze, żeby wydawać je na to, co lubię”. Więc te priorytety życiowe mogą być różne. Uniwersalnej zasady nie ma.

To nie mój wymysł, tylko coś, co przeczytałem chyba w książce “Esencjalista” Grega McKeowna albo “Jedna rzecz”, że nasze życie to jest taka sinusoida i czasami przeginamy w kierunku pracy, czasami w kierunku priorytetów osobistych typu rodzina, rozrywka itd. I im większa jest amplituda tej sinusoidy, tym więcej w danym obszarze jesteśmy w stanie osiągnąć. Jeżeli bardzo dużo energii zainwestujemy w pracę, to mamy tam szansę na sukcesy. Jeżeli ta amplituda jest mała, dążymy do takiej idealnej równowagi między jednym a drugim, to ani w jednym obszarze, ani w drugim nie będziemy mieli spektakularnych sukcesów, bo za mało energii tam wkładamy. W książce tej była taka teoria, z którą całkowicie się zgadzam, że w życiu czasami trzeba przeginać w jedną bądź w drugą stronę. Wtedy kiedy przeginamy, to doprowadzamy do jakiejś kolosalnej zmiany, czyli przesuwamy te limity jeszcze dalej, czy to w kontekście zarabiania, czy miłego spędzania czasu, np. wyjazdu na trzy miesiące dookoła świata z rodziną. Jest to coś dużo bardziej spektakularnego niż to, że siedzimy w domu. Sztuka polega na tym, żeby ta sinusoida jednak dawała średnią, którą my akceptujemy. Im bardziej wychylimy się w jedną stronę, tym bardziej musimy wychylić się w drugą, żeby można było uznać, że jakąś równowagę w życiu mamy. To nie jest tak, że żyjemy tylko pracą.

To, co mówisz, jest bardzo wywrotowe.

Oczywiście, że jest. To nie jest moja teoria, ale zgadzam się z nią. Obserwuję w swoim życiu coś takiego, że mam momenty, w których ciężko zaharowuję się, kiedy poświęcam życie rodzinne i przyjemności osobiste dla pracy. Ale dzięki temu osiągam duże sukcesy. Książka “Finansowy ninja” to świetny przykład, który to ukazuje. Trzeba było na parę miesięcy zrezygnować ze wszystkiego: ze spotkań ze znajomymi, z życia rodzinnego, z wyjazdów. Przycisnąć z jednym tematem, a później cieszyć się sukcesem. I dzięki temu, że ten sukces był, jestem w stanie przestać myśleć o bieżącej pracy, czyli pogodzić się z tym, że czegoś w pracy nie robię, i poświęcić czas na regenerację.

I u mnie skończyło się tym, co jest w pewnym sensie ciekawym doświadczeniem z mojego punktu widzenia, że okres intensywnej dwuletniej pracy nad kursem „Pokonaj swoje długi”, współpracą z Mastercard i nad książką “Finansowy ninja” doprowadził do tego, że nie byłem w stanie cieszyć się z tworzenia nowych treści przez kolejne półtora roku. Myślałem, że po premierze książki Finansowy ninja będę w stanie odsapnąć miesiąc, dwa i usiądę do pracy tak, jakby nigdy nic się nie stało, że pojadę na wakacje, wrócę i już będę wypoczęty. Okazało się, że nie. Książka wyszła w połowie 2016 r., później był okres promocji, a ja w zasadzie miałem wstręt do pisania do końca 2016 r., czyli przez pół roku. I w całym 2017 r. w zasadzie nie zaplanowałem sobie żadnego dużego projektu, skupiłem się tylko na sprzedaży książki. Próbowałem wrócić do pisania, ale cały czas mi nie szło. Wszystkie teksty czy podcasty, które powstały w 2017 r., to są materiały wymuszone. Tam nie było radości tworzenia. Dopiero pod koniec grudnia materiał o bitcoinie i reklamach na Facebooku był pierwszym, który pisałem z radością. I dopiero od tego momentu nastąpił przełom.

Być może była to blokada psychiczna, w głowie miałem to, że do końca 2017 r. nie uda się – tak sobie powiedziałem i tak było, a być może rzeczywiście potrzebowałem tak długiego czasu odpoczynku. Zauważam też, że im więcej energii wkładam w pracę i im bardziej jest to praca nieprzerywana, czyli robiona w sposób ciągły, tym później ten okres regeneracji musi być dłuższy. Tu nie było równowagi – jak spojrzysz na to, co działo się przez ostatnie trzy lata, to było zero równowagi. Poskutkowało półtorarocznym okresem ucieczki od pracy, mniejszego lub większego obijania się.

Ile procentowo czasu poświęcasz na pracę w ciągu dnia, miesiąca, a ile na rodzinę, na swoje pasje, hobby?

Teraz staram się pracować w takim schemacie, nie do końca mi się to jeszcze udaje, że wstaję ok. 7–8 i pracuję mniej więcej od 8–9 do 14. Wprowadziłem sobie taką obowiązkową zasadę, że z żoną o 14 wychodzimy na spacer, który trwa godzinę, półtorej. Czasami skoczymy na zakupy, ale generalnie jest to nasz wspólny czas na pogadanie. Później jak wracam, to czasami jest tak, że jeszcze pracuję, ale nie wykonuję bieżącej pracy związanej z tworzeniem nowych treści, tylko jakiś research, czytanie, edukacja siebie samego. I wieczór jest w założeniu na obijanie. I to obijanie u mnie to jest trzy razy w tygodniu granie w Counter-Strike, które trwa 2-2,5 godziny. Jeżeli spojrzymy na to inaczej, to godzina dziennie średnio idzie na tę grę, reszta to oglądanie filmów i spędzanie czasu z rodziną. Oczywiście trochę zaburza mi się to, jak mam jakiś ważny projekt. Nie będę zdradzał jaki [w chwili publikacji tego wywiadu jest to już jasne - to książka “Zaufanie, czyli waluta przyszłości”], ale znowu jest tak, że pracuję więcej. Ale w pewnym sensie jest to zawsze wynegocjowane, bo czas, gdy pracowałem nad “Finansowym ninja”, dla mojej Żony był trudny, bo mnie cały czas nie było.

Byłeś emocjonalnie wycofany.

Tak, bo nawet jak jesteś z rodziną, to myślami błądzisz w książce. To widać, bo ja wtedy jestem taki zawieszony. Mnie nie ma. Jak ktoś coś do mnie mówi, to trzy razy musi powtórzyć, zanim to do mnie dotrze. Więc nawet jak jestem z najbliższymi, to z ich perspektywy to nie jest czas spędzany z nimi. Wcale im się nie dziwię. Teraz znowu jestem na etapie mocnego zaangażowania w nowy projekt, który próbuję skończyć do końca lutego. Jeżeli uda się, to super, ale wiem, że później wracam do normalnego reżimu. Musiałem przejść na taki schemat dzienny, który jest bardzo rygorystyczny, bo ten kwant dzienny, to jedyny kwant, który jestem w stanie kontrolować. Jeżeli powiem sobie, że ileś czasu tygodniowo powinienem przeznaczać na swoją edukację, to okaże się, że ja tego nie robię. Zawsze mam ten powód, że są rzeczy ważniejsze, które mi to wypychają z listy bieżących zadań.

I przechodząc do tego, jak przekładam to na konkrety, to mam papierowy notes, pomimo tego, że korzystam z aplikacji Nozbe . W notesie planuję każdy dzień na takiej zasadzie, że wybieram trzy kluczowe zadania, które są najważniejsze danego dnia i które wykonuję w tych godzinach porannych, i kilka innych rzeczy, które zapisuję na resztę dnia. Kluczowe dla mnie jest wywiązanie się z tych trzech rzeczy, które zanotowałem, cała reszta to bonus. Nie uda się, to nie. Można powiedzieć, że przechodzę do takiego trybu pracy, w którym uznaję, że nie ma szansy zrobić wszystkiego, co sobie zaplanuję, i jestem z tym od razu pogodzony. Uważam, że komfort można mieć dopiero wtedy, gdy rzeczywiście nie musimy pracować dla pieniędzy. Że oszczędności mamy na tyle duże, że możemy pozwolić sobie na mówienie „nie” i innym, i sobie. I to jest taka sytuacja, do której chciałem doprowadzić. Jeżeli spojrzałbyś na mnie 4-5 lat temu, gdy jeszcze rozkręcałem bloga, to wtedy nie miałem tego komfortu. Zasuwałem jak dziki królik i łapałem się każdej okazji, która była, bo też uczyłem się tego, co jest dla mnie ważne, a co nie, w tym obszarze, który wtedy był dla mnie nowy.

Ile wtedy czasu poświęcałeś na pracę, a ile zostawało Ci dla rodziny?

Przez pierwszy rok prowadzenia bloga pracowałem jeszcze na etacie. Mój etat to nie była praca po 8 godzin, tylko po 10, czasami więcej. Ja byłem takim pracownikiem, który zawsze stara się dawać z siebie więcej niż maks. Czasami mówiłem mojemu szefowi, że nie mam siły, że wydaje mi się, że nic nie robię. To on wtedy mówił: „Michał, ty nawet jak leżysz do góry brzuchem i odpoczywasz, to robisz więcej niż inni”. Więc to też pokazuje, w jaki sposób wtedy pracowałem. I te doświadczenia przenosiłem na bloga. Pracując na etacie, 8-10 godzin dziennie szło na tę pracę, więc wstawałem o 5 rano po to, żeby napisać część wpisu, a wieczorem go jeszcze kończyłem. Dla mnie praca przez 16-17 godzin na dobę to coś, co trwało przez długi czas. Ja mogę pracować w takim trybie przez cały tydzień roboczy, że śpisz po kilka godzin, a w sobotę odsypiasz. Jak położyłem się np. w piątek grubo po północy spać, to spałem do południa albo i dłużej. Sobota była dla mnie takim dniem na nadgonienie snu, a później kołowrotek zaczynał się od nowa. Miałem taki kocioł przez rok, kiedy równolegle łączyłem etat z blogowaniem, ale po pół roku miałem już tę perspektywę, że wiedziałem, że odchodzę z pracy. Wiedziałem, że to się skończy.

Ile czasu trzeba przeznaczyć na kobietę, żeby była zadowolona?

Kiedy patrzy się na ludzi takich jak Ty czy ja - ludzi, którzy w internecie pokazują część swojego życia - raczej epatujemy tą pozytywną częścią. Nikt nie chce chwalić się porażkami, chyba że płynie z nich jakaś nauka – też to robisz. I ludzie, patrząc na Ciebie czy na mnie, mogą mieć zafałszowane wrażenia o tym jaki jest faktycznie sukces w blogowaniu - wydaje się to takie różowe, że chodzisz po mieście, robisz sobie selfie, pijesz sobie kawę i masz z tego pieniądze. A pod spodem relacja z żoną może na tym mocno cierpieć.

Ja nie mam pieniędzy z tego, że robię sobie selfie i piję kawę. Powiedziałbym, że wręcz sporo pieniędzy zostawia się w kawiarniach, o ile chodzi się tam często, ale na szczęście tych spotkań mam coraz mniej. Szanuję swój czas. Jeżeli coś jest przeze mnie traktowane jako praca, to staram się, aby ten przepracowany czas był jak najefektywniejszy, a efektywny jest dopiero wtedy, jeżeli ja rzeczywiście przeznaczę go na dostarczanie nowej wartości dla mojego audytorium bez względu na to, czy to są Czytelnicy, Słuchacze czy Widzowie. I mam też głęboką świadomość, że takie kameralne spotkania jeden na jeden są bardzo wartościowe dla osób, które w nich uczestniczą. Czyli ja na tym zyskuję i mój rozmówca też, ale niestety tylko my. Dzisiaj wiem, że dużo większe efekty osiągam, kiedy do tego co mówię, mają dostęp dziesiątki tysięcy lub setki tysięcy osób, które wyłuskują z tego coś dla siebie. Wiem też, że przeznaczając czas na spotkania, nie przeznaczam go na tworzenie nowych treści, czy właśnie spędzenie więcej czasu z najbliższymi mi osobami.

Czy nie żałujesz, że docierasz do szerszego grona, ale nie jesteś tak blisko z drugim człowiekiem?

Trochę żałuję.

Czy to jest Twój świadomy wybór, że odcinasz te bliskie relacje jeden na jeden?

Trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, jakiej jakości są to relacje, z kim i czy jedno nie stoi w sprzeczności z drugim. Bo to jest kwestia tego, czy ja traktuję to jako czas przeznaczony na pracę, czy czas prywatny, osobisty. I w czasie osobistym mam miejsce na spotkania z moimi znajomymi, rozmowy z Żoną czy miłe spędzanie czasu z najbliższymi, tylko że jeżeli są to spotkania semi-biznesowe, to staram się je eliminować. Wiem, że mój czas pracy może być efektywniej spożytkowany, więc rozgraniczam te dwie rzeczy. I jeżeli chcemy mieć jak najlepsze efekty związane z pracą i jednocześnie przeznaczać na nią jak najmniej czasu, to trzeba eliminować te rzeczy, które są czasochłonne i nie skalują się. Dzięki temu, że to robię, mogę więcej czasu przeznaczyć na sprawy osobiste – czy spędzanie czasu z tymi osobami, na których mi zależy, czy nawet granie na komputerze.

Ja dla żony obecnie mam wyznaczoną godzinę dziennie, a Ty ile miałeś na początku blogowania?

Myślę, że nie miałem w ogóle, może to było 15 minut dziennie, gdy zamieniliśmy kilka zdań tak po prostu ze sobą. Co więcej, nam jest bardzo łatwo utkwić w swoich światach, nawet jeżeli teraz jesteśmy razem przez całą dobę. Ja i Gabi siedzimy maksymalnie 8 metrów od siebie, spędzamy czas razem, ale każde robi coś swojego. Więc taki wspólny czas to są w zasadzie spacery, wieczorem zamienienie paru zdań. Jak siedzimy na kanapie i oglądamy film, to wiadomo, że ta atencja jest gdzie indziej, niekoniecznie na drugiej osobie.

Nawiązując do tego, ile godzin spędzamy z naszymi partnerami życiowymi, to ludzie strasznie obrażali się na Elona Muska, bo on kiedyś przyznał się publicznie, że próbował wcisnąć czas dla żony w swój kalendarz i wprost zapytał, ile czasu trzeba przeznaczyć na kobietę, żeby była w miarę zadowolona. I ludzie poobrażali się, że podchodzi do tego tak matematycznie, że żonie – załóżmy – wystarczą godzina dziennie czy trzy godziny tygodniowo. Ale tak naprawdę gość miał bardzo pragmatyczne podejście. I co by nie mówić, w takim pędzącym świecie to, że sobie wpiszesz do kalendarza spotkania ze swoją żoną, pokazuje, że jest to jeden z elementów twojego życia, który jest dla ciebie ważny. Oczywiście w twoim życiu wszystkie elementy są ważne i każdemu z nich chcesz nadać jakąś rangę ważności, chociażby alokując na to określoną ilość czasu. Więc nic niezdrowego w tym nie ma.

Zaryzykowałbym stwierdzenie, że w moim przypadku, kiedy takiego wpisu w kalendarzu nie było, to oszukiwałem się, że spędzamy razem dużo czasu, a tak naprawdę nie spędzaliśmy go razem. W praktyce sprowadzało się do iluś tam zdań wymienionych ze sobą dziennie. I teraz można obrażać się na Elona Muska, ale jak się na niego tak spojrzy z zewnątrz, przy takim zapracowaniu to i tak szacunek, że chciał wygospodarować trochę czasu dla partnerki. ;-)

Oczywiście przeginam teraz celowo i trochę polaryzuję, ale każdy powinien się teraz sam dobrze zastanowić czytając tę rozmowę, i zrobić rachunek sumienia, ile tak naprawdę w ubiegłym tygodniu przeznaczył prawdziwie wartościowego czasu na najbliższe sobie osoby. Nie mówimy o deklaracjach, mówimy o rzeczywistości. Zazwyczaj nie wygląda to tak różowo, jak nam się wydaje.

Każdy ma wpływ

Jak sądzisz jak duży wpływ masz na ludzi, którzy Cię czytają i oglądają? Czy jesteś w stanie statystycznie określić jak to zmienia życie innych?

Nie jestem w stanie. Myślę, że to, co ja widzę, to, co do mnie dociera jako sprzężenie zwrotne, to jest bardzo mały wycinek. Oczywiście codziennie dostaję maile z podziękowaniami od osób, które uważają, że to, co robię, w jakiś sposób przydało im się. Potrafią konkretnie powiedzieć: „Słuchałem Twojego podcastu o negocjowaniu i dzięki temu poszedłem do mojego szefa i otrzymałem podwyżkę, a poza tym to jeszcze sobie wynegocjowałem to i owo”. I to jest coś takiego, co powoduje, że widzę, że to jest przydatne, że są osoby, które nie tylko czytają, ale też pod wpływem lektury przechodzą do działania. I to jest super. Wtedy mnie to uskrzydla.

To są te efekty, o których mówisz.

Tak, to są te pozytywne efekty, aczkolwiek to jest tak, że ja mam olbrzymią nadzieję, że tylko część osób dzieli się tym, ale korzystają z tego tysiące. Tylko nie wszyscy wyślą mi maila na ten temat. Więc ja często nie mam szansy dowiedzieć się, że coś tam się u kogoś zmieniło na lepsze.

Bardzo dużo pozytywnego sprzężenia zwrotnego miałem po książce, której na dzień dzisiejszy sprzedało się ponad 56 tys. egzemplarzy. Zachęcałem też jej Czytelników, aby do mnie napisali jakie mają wrażenia po lekturze. Dostałem dużo takich maili, że to jest coś, co się przydaje. Ale nie mam takiej bezpośredniej wiedzy, ile takich osób jest.

Ale mimo wszystko efekty są.

Można je sprawdzać np. poprzez obserwowanie społeczności na Facebooku. Jest tam grupa o nazwie „Pokonaj swoje długi”, która jest związana z kursem „Pokonaj swoje długi”. I doskonale w niej widać, że ludzie dyskutują, wzajemnie siebie wspierają i z miesiąca na miesiąc coraz więcej długów udaje się spłacać, bo niektórzy to upubliczniają, traktując publiczną deklarację jako formę walki z długami. Tam można obserwować ich postępy. Dzięki temu wiem, że to działa.

Nie da się odpisać na wszystkie maile

Myślałem o Tobie jako o osobie, która poszła w skalę. Kiedy pisze się do Ciebie maila, odpisujesz bardzo szybko i zdawkowo, skrótowo.

Generalnie nie odpisuję na maile.

Do tej pory myślałem, że to jest takie „zlewanie” ludzi.

Myślę, że część osób może mieć takie wrażenie.

Ale kiedy rzeczywiście rozdzielisz to na kontakty prywatne i biznesowe, to faktycznie ma sens.

Za każdym razem, gdy odpisuję na maila, to zastanawiam się, czy pomagam jednej osobie, czy wielu. Owszem, mogę pomagać tym indywidualnym osobom, ale ja nigdy nie zaspokoję wszystkich. I to jest duże, duże wyzwanie. Odpowiadanie na kilkaset maili dziennie, wymagających więcej niż jednego, dwóch zdań – nie ma szans, by to się powiodło. Odpowiadałem na każdy, dopóki otrzymywałem poniżej setki dziennie, ale w momencie, gdy zaczynało być ich 300–400, to miałem bardzo długi okres frustracji samym sobą, że nie jestem w stanie realizować takiej komunikacji masowej, a jednocześnie indywidualnej. A później miałem taką fazę akceptacji i pogodzenia – sorry, tak musi być.

**Zauważyłem, że Andrzej Tucholski w stopce w swoim newsletterze ma napisane coś takiego: „Nie na wszystkie maile odpisuję, ale wszystkie czytam”. **

Ja też wszystkie czytam, ale zdecydowanie odpisuję na mniejszość.

Od czego zacząć porządkowanie finansów osobistych?

Wspomniałeś, że udało Ci się utrzymać stały koszt życia, że pieniądze Cię nie rozpuściły. Wielu ludzi, którzy „wpadają” w duże pieniądze, gdy zaczynają zyskiwać, zarabiać dziesiątki tysięcy miesięcznie, potrafią żyć od zera do zera, od pierwszego do pierwszego. Z czego to wynika i jak sobie z tym radzisz? Jakie możesz dać rady komuś, kogo faktycznie pieniądze rozpuściły, kto ładuje gdzieś tę kasę? Jak możesz uświadomić takiego człowieka?

To jest temat rzeka. W podcaście Olka Wandzla mówiłem o tym w kontekście sportowców, jak sobie radzić z przypływem dużych zarobków. Cały podcast został temu poświęcony, prawie dwie godziny o tym rozmawialiśmy. Mimo wszystko wiąże się to z prowadzeniem budżetu domowego, nauczeniem się takich zdrowych zasad i rozumieniem, jak te drobne i średnie kwoty, które wydajemy, sumują się do dużych. Bo to otwiera oczy i pomaga postawić sobie takie hamulce, np.: „Nie powinienem wydawać na jedzenie więcej niż 3000 zł miesięcznie”. My czteroosobową rodzinę przy kolosalnych w tej chwili zarobkach utrzymujemy na poziomie 2200–2400 zł wydatków na jedzenie w skali miesiąca – bez względu na to, czy to jest jedzenie w domu, czy na mieście.

Ogólnie rzecz biorąc koszty jedzenia to zazwyczaj największa grupa kosztów stałych w naszych życiach. Mieszkanie zazwyczaj kosztuje nas mniej. Rata kredytu hipotecznego może być wyższa przez pewien czas, ale któregoś dnia jej spłacanie się skończy, a koszty jedzenia będziemy nadal ponosili.

Więc warto zacząć od monitorowania wydatków. Jak zaczniemy to robić i systematycznie je spisywać w arkuszu kalkulacyjnym lub odpowiedniej aplikacji, to z czasem dojdziemy do tego, jaki jest nasz stały koszt życia na racjonalnym poziomie. Zaczynamy rozumieć, czym jest ekstrawagancja, a czym normalne wydatkowanie. Jeżeli ogarniamy to, ile nas kosztują wakacje, to potrafimy sobie też obliczyć, że skoro jeździmy na nie raz do roku i kosztują tyle, to podzielmy to przez 10 lub 12 miesięcy – wyjdzie nam, ile to kosztuje miesięcznie i ile powinniśmy na to odkładać, żeby ich nie kredytować, tylko sfinansować ze swoich oszczędności. Podobnie można do tego podejść w przypadku zakupu samochodu, mieszkania itp. Wiedząc, ile musimy odkładać na życie i duże jednorazowe lub okresowe wydatki, łatwiej jest znaleźć motywację do zapanowania nad wydatkami impulsywnymi, czyli po prostu przepuszczaniem pieniędzy między palcami.

Z drugiej strony warto myśleć o przyszłości – nie mam na myśli emerytury, tylko tworzenie sobie różnych planów i scenariuszy. Jeżeli chcemy kupić nowy samochód, to określmy kiedy. Jeżeli za pięć lat, to ile musimy na niego odkładać co miesiąc, żeby to było możliwe, kupując go za gotówkę – czytaj: za swoje, a nie za pożyczone. W artykule na moim blogu zatytułowanym „30 gotowych pomysłów co zrobić z wygraną w Lotto” były różne scenariusze dla różnych osób i to, co by zrobili z dwoma milionami złotych. Ćwiczenie polega na tym, by napisać, co byśmy zrobili z takimi pieniędzmi - właśnie teraz, gdy tych pieniędzy nie mamy. Sugeruję przechowywać tę kartkę u siebie. Jeśli w razie czego wpadną nam większe pieniądze, to będziemy mogli zobaczyć, co planowaliśmy w momencie, gdy myśleliśmy na trzeźwo, racjonalnie. Bo później może okazać się, że dostajemy spadek, który roztrwonimy. Wpada nam większa gotówka z jakiegoś powodu, świetny projekt, zmiana pracy itd., i nagle okazuje się, że my te pieniądze rozpuszczamy. Warto wracać do swoich priorytetów wypracowanych na spokojnie, bo wtedy wiemy, co robić z pieniędzmi, a czego nie.

W tym podcaście dla sportowców miałem taką dobrą radę, że jeżeli nie masz dobrego pomysłu, co zrobić z pieniędzmi, a przepuściłbyś je na błyskotki, to kup np. 10-letnie obligacje. Odrocz wydanie tych pieniędzy. Pomyśl, co z tą kwotą zrobić po tym czasie. Można powiedzieć, że z jednej strony to jest głupie, bo te pieniądze nie pracują tak jak przy innych, bardziej rentownych inwestycjach, ale jeżeli nie umiesz inwestować, bo nigdy tego nie robiłeś, to jest dużo większe prawdopodobieństwo, że stracisz większość tego kapitału, niż że cokolwiek na tym zarobisz. Obligacje to jest bardzo prosty scenariusz. One zarabiają powyżej inflacji, a jednocześnie będziesz mieć czas na to, by przemyśleć, co zrobić z tymi pieniędzmi i odpowiednio się do tego przygotować.

Relacja z Bogiem

Z pytań od czytelników Marcin Gomułka z Początku Wieczności zadał pytanie: Jak wiele w życiu zawdzięczasz relacji z Bogiem?

Wierzę, że wiele, ale nie potrafię tego zmierzyć. Radykalny chrześcijanin powiedziałby pewnie, że wszystko, ale ja wierzę w to, że Bóg nie bez powodu dał nam wolną wolę i mam jednak duży wpływ na to, jakich wyborów dokonuję - od tych najmniejszych do tych najważniejszych.

Mam głęboką wiarę w to, że wszystko złe, co wydarzyło się w moim życiu, czemuś służyło. Staram się żyć według takiej zasady, że skoro to się wydarzyło, to było mi to dane, żebym wyciągnął z tego pewną naukę na przyszłość. Im jestem starszy, tym bardziej widzę, jak wiele takich nauk i wydarzeń zostało postawionych na mojej drodze po to, by być może później w życiu nie popełnić dużo większych i dużo bardziej kosztownych błędów. Chyba dzięki wierze odnajduję w tym sens. Jestem niesamowicie wdzięczny Bogu za wszystko, co mam. I to, że wszystko tak dobrze się dzieje w moim życiu, powoduje też, że mam taki odruch oddawania - i nie mówię tu o pieniądzach.

Skoro dużo osób po drodze wpłynęło na moje życie, skoro otrzymałem dużo darów od Opatrzności, to moją rolą jest także pomaganie innym w najlepszy możliwy sposób, czyli poprzez mądre korzystanie z talentów, które otrzymałem. U mnie długim procesem było poszukiwanie talentów i drogi do nich, odpowiedzenie sobie na pytanie co nimi jest. Dziś wiem, że wróciłem do tego, co robiłem kiedyś. Moje blogowanie, dzielenie się wiedzą, edukowanie, umiejętność do tłumaczenia rzeczy trudnych na język, który jest zrozumiały dla innych, czyli taka wykonywana przeze mnie analiza, której rezultaty przedstawiam w taki sposób, żeby ktoś inny mógł je sam zinterpretować, opierając się na prostych do przyswojenia informacjach – to jest coś takiego, co robiłem od zawsze.

Kiedyś byłem dziennikarzem pracującym w pismach informatycznych tłumaczących tę złożoną rzeczywistość informatyczną, interpretujących ją po to, by pokazać, w którą stronę to wszystko zmierza. Będąc głęboko w tej całej branży, poszedłem pracować do firmy informatycznej, po czym 10 lat potrzebowałem na to, by uświadomić sobie, że to nie jest to, co chcę w życiu robić. Że samo robienie projektów dla dużych firm, telekomów, mediów, banków to nie jest coś, co sensu *stricte *jest wartościowe z mojego punktu widzenia. Miałem dużo wątpliwości co do tego, czy to co robiłem pozytywnie wpływało na życie innych. Owszem, technologicznie ja te rzeczy popychałem do przodu, ale czy to miało aż tak wielki przełożenie na rzeczywistość? Nie miałem wtedy takiego przekonania. Raczej miałem wrażenie, że przyczyniam się do tworzenia maszynki, która służy do wyciskania pieniędzy z ludzi. Dostarczasz nowe usługi, za które ktoś musi zapłacić. I teraz pytanie: czy samo to, że zapłacił, zmienia istotnie jakościowo coś w jego życiu? Nie. To są jakieś tam usługi dodane, bez których naprawdę możemy się obyć.

Każdy samodzielnie dokonuje zmiany

Czyli wracając do korzeni, dzielenia się tą wiedzą finansową – mam wrażenie, że przyczyniam się do tego, że ktoś pod wpływem tych informacji zmienia swoje życie. Nie chciałbym być jednak postrzegany jako osoba, która uważa, że zmienia życie innych ludzi - bo tak nie jest.

Ty uważasz, że nie zmieniasz?

Znam swoje miejsce w szeregu, uważam, że każdy sam zmienia swoje życie. Czyli to, co ja mogę zrobić, to podrzucić ileś tam tematów do przemyślenia. Pokazać moje wnioski, które być może pomogą podjąć pewne decyzje.

Masz wpływ i to spory.

Wpływ - tak, ale pamiętaj, że zmiany w swoim życiu każdy wprowadza samodzielnie. Zmiana jest czymś, co wynika z procesu podejmowania decyzji, że chce się coś zmienić, i z działania następującego po tej decyzji. Moje treści nie generują wprost działania, działanie generujesz ty. Ja mogę tylko podrzucić informacje i to robię. Staram się je podrzucać w taki sposób, żeby to działanie stymulować i robię to świadomie. Czasami coś wyolbrzymię, przejaskrawię, ale staram się robić to w taki sposób, żeby osoba, która to czyta, miała możliwość zinterpretowania tego. Czyli nie narzucam konkretnych rozwiązań, tylko mówię: wybierz sobie z tego to, co do ciebie pasuje, przeanalizuj to, bo to jest mój punkt widzenia i nie musi mieć nic wspólnego w twoim punktem widzenia. Będąc subiektywnym, staram się pokazywać też, gdzie jest obiektywizm.

Mam wrażenie, że dzisiaj jestem w takim miejscu w życiu, które powoduje, że te moje umiejętności, jakie otrzymałem, ale też rozwinąłem dzięki swojej działalności, wykorzystuję w sposób najbardziej efektywny. Staram się szukać jeszcze efektywniejszego, żeby kiedyś, gdy przyjdzie nam stanąć na sądzie ostatecznym, nie było żadnych wątpliwości, w którą stronę powinienem się udać.

Gdzie ludzie powinni szukać o Tobie więcej informacji?

Proponuję trzy miejsca. Pierwsze to blog „Jak oszczędzać pieniądze” , gdzie jest więcej treści pisanych niż jakichkolwiek innych. Drugie miejsce, do słuchania, to podcast „Więcej niż oszczędzanie pieniędzy” , czyli iTunes , odtwarzacze androidowe, Stitcher czy Podcast Addict jako aplikacje do słuchania. Wystarczy wpisać „Więcej niż oszczędzanie pieniędzy” i na pewno znajdziecie. I trzecie miejsce to jest kanał na YouTube, który nazywa się „Jak oszczędzać pieniądze” , więc dla tych, którzy lubią oglądać. Podcasty w formie wideo publikuję dopiero od roku, więc nie wszystkie można tam znaleźć.

Generalnie uważam, że w życiu nie ma się co śpieszyć z różnymi rzeczami. Jestem taką osobą, która bardzo dużo czasu przeznacza na ostrzenie siekiery, czyli jak się zabiera za ścięcie drzewa, to najpierw dobrze ostrzy siekierę, potem się zastanawia, od której strony ją wbić, by to miało jak najlepszy efekt i by jak najmniej się namachać. A później po prostu to drzewo powalam.

Wywiad z Michałem przeprowadzony został na początku lutego 2018 r. Tajny projekt, o którym wtedy wspominał, jest już publiczny - to jego nowa książka zatytułowana “Zaufanie, czyli waluta przyszłości. Moja droga od zera do 7 milionów z bloga”. Książka miała swoją oficjalną premierę 16 maja 2018 r. Aktualnie dostępna jest w sprzedaży na stronie zaufanieczyliwaluta.pl .

Z Michałem rozmawialiśmy dobre 3 godziny. Jeśli znałeś jego twórczość wcześniej - to mam nadzieję, że dowiedziałeś się o nim czegoś nowego. Jeśli to dla Ciebie nowa osoba, to koniecznie sprawdź jego bloga i książkę - to prawdziwa kopalnia wiedzy na temat układania finansów osobistych.

A jeśli lubisz czytać o odpowiedzialnym męstwie to koniecznie zapisz się na nasz newsletter , Michał jest tylko jedną z osób z którymi rozmawiam o tym co jest ważne w życiu.

PS: no i na newsletterze rozdamy trzy egzemplarze Finansowego Ninja z jego autografem 🙂

PS2: a wszystkie zdjęcia robiła niesamowita Kasia Bogucka

Paweł
Paweł

Zostań na kawę - zapisz się na newsletter

Newsletter jest najlepszym sposobem na utrzymanie z nami kontaktu. Zazwyczaj wysyłamy maila w sobotni poranek i znajdziesz tam kilka refleksji do kawy, nowy artykuł, czasem coś do posłuchania lub coś wartościowego na co natrafiliśmy w tygodniu.

Żadnego spamu, masz nasze słowo.